Które z trudności małżeńskich da się przewidzieć przed ślubem? Jak się na nie przygotować, by zwycięsko przejść przez konflikty? Opowiadają o tym Anna i Olgierd Unoldowie, liderzy Wrocławskiego Ośrodka Spotkań Małżeńskich.


ANNA I OLGIERD UNOLDOWIE – małżeństwo z 31-letnim stażem i rodzice czwórki dzieci. Są liderami Wrocławskiego Ośrodka Spotkań Małżeńskich. Ruch Spotkań Małżeńskich opiera swoją pracę na doświadczeniu dialogu jako drogi życia w małżeństwie, społeczeństwie i w relacji z Bogiem. W tym charyzmacie Anna i Olgierd posługują na kursach przedmałżeńskich oraz “wieczorach dla zakochanych”, prowadzą także rekolekcje dla małżeństw.


Które z trudności małżeńskich da się przewidzieć przed ślubem? Czy jest możliwe porozmawiać ze sobą wcześniej tak dużo, by po kilku latach nie zaskoczyło nas, jak bardzo się od siebie różnimy i oddalamy?

Olgierd: Trudności, które da się przewidzieć, bywają tak naprawdę niezależne od naszych chęci czy niechęci. Poza tym trzeba pamiętać, że jako kobiety i mężczyźni jesteśmy całkowicie różni. Różnimy się nawet na poziomie komórkowym i chociażby to są różnice, które trudno będzie przezwyciężyć, a wręcz przeciwnie – nie będziemy ich przezwyciężać. One mają nawzajem nas ubogacać i będziemy z nimi szli właściwie przez całe życie. Druga kwestia to nasz temperament, charakter, który wynosimy z domu, nasze doświadczenie rodzinne – jedno z małżonków może mieć na przykład liczne rodzeństwo, inne może nie mieć żadnego – to, czy mieliśmy cały dom, czy dom rozbity. To wszystko tak naprawdę wnosimy w małżeństwo i musimy zakładać, że te różnice będą z nami przez dłuższy czas albo nawet przez całe nasze wspólne życie. To są trudności, które są do przewidzenia, ale da się je też w jakiś sposób może nie załagodzić, ale przezwyciężyć.  

Anna: Są też różnice kulturowe. Czasem wywodzimy się z innych światów. Są różnice religii, różnice jeśli chodzi o plan, jak chcemy wychować dzieci. Te różnice mogą okazać się wręcz kardynalne, czasem nie da się ich ominąć, zmienić. 

Jak się przygotować na te różnice i wynikające z nich konflikty?

Anna: Najlepiej rozmawiać o tym wszystkim wtedy, kiedy jest jeszcze na to czas. My prowadzimy kursy przedmałżeńskie, w takiej formie dialogów i tam jest dużo takich zaczepnych, prowokacyjnych pytań, żeby dotknąć tego wszystkiego, żeby jak najlepiej wykorzystać ten czas, który mamy jeszcze, aby móc o tym porozmawiać.

Olgierd: Spotykamy się z ludźmi, którzy decydują się na kursy i traktują je jako coś, co powinni zaliczyć, by dostać papierek, co umożliwi im zawarcie związku małżeńskiego. Nasz duszpasterz akademicki, już świętej pamięci ks. Stanisław Orzechowski, zwykł radzić, by na kurs przedmałżeński iść od razu, gdy rozezna się, że powołanie kapłańskie, zakonne nie jest dla mnie. Ważne, by zrobić to nie przed samym sakramentem małżeństwa, tylko w miarę możności jak najszybciej, żeby dać sobie przestrzeń, by popracować nad sobą, lepiej się poznać.

Anna: Kiedy dwoje ludzi spotyka się ze sobą, wchodzą w małżeństwo jako dwoje zupełnie różnych ludzi. Niezależnie od tego, ile było chodzenia ze sobą, czy znaliśmy się wcześniej latami, czy też – jak to często bywa – mieszkaliśmy już ze sobą. Mogłoby się w takiej sytuacji wydawać, że już tyle tematów zostało poruszonych, że tak naprawdę nie ma nic, co by nas dzieliło, co byłoby nie przegadane przez nas. I tu jest taka czasem pułapka, dlatego, że wśród tych rozmów, jest zbyt wiele rozmów płytkich, tylko na poziomie operacyjnym. Natomiast nie zawsze dzielimy się tym, co nam w duszy gra, czym żyjemy, jakie mamy nasze pragnienia, oczekiwania, co nas rozczarowuje. Nie zawsze dzielimy się naszym wewnętrznym światem.

Olgierd: Ja na sam początek tematów “do omówienia” proponowałbym hierarchię wartości, według jakiej chcemy żyć: co jest dla mnie najważniejsze. Mówimy też o tym narzeczonym na wspomnianych kursach. Jeżeli podejdzie się do tego w sposób odpowiedzialny, poważny i okaże się, że na tej liście jest bardzo dużo różnic, to wydaje mi się, że to jest poważny powód, by zastanowić się nad relacją, którą tworzymy – czy ma ona w ogóle szanse powodzenia. Ta hierarchia wartości może się okazać tak silna, że nie ulegnie żadnej zmianie w małżeństwie i z biegiem czasu różnice między dwojgiem ludzi w kwestii wartości będą się pogłębiać, a to nie będzie sprzyjało budowaniu jedności.

Ale nie można też jednocześnie stwierdzić, że taka sama hierarchia wartości gwarantuje, że nie pojawią się między nami nieporozumienia.

Olgierd: Tak, to prawda.. Natomiast jeżeli te wartości i te różnice widzimy już na etapie przedmałżeńskiego, narzeczeńskiego zakochania, to moim zdaniem na ten temat należy bardzo poważnie i szczerze rozmawiać. To są trudności, które na pewno w końcu między nami wyjdą i to najczęściej wyjdą nam “bokiem” już w życiu małżeńskim.

Anna: Ważne, żeby stanąć przed sobą w prawdzie. Czasem bywa, że chcemy być dobrze odbierani przez tą drugą stronę, nie jesteśmy sobą i potem łudzimy się, że “jakoś to będzie”, mimo że podskórnie czujemy, że nie do końca nam po drodze i w wielu istotnych sprawach mamy różne zdania. Zdarza się, że później w rozmowach słyszymy od niektórych dziewczyn “myślałam, że jak już będziemy mieszkać, to jakoś na niego wpłynę”. Tu przychodzą mi na myśl np. różnice w przeżywaniu wiary w małżeństwie sakramentalnym. Można mieć takie nadzieje, że osoba bardziej wierząca pociągnie tę osobę “letnią” religijnie, że jej przykład będzie na tyle inspirujący, że ta druga strona się odnajdzie w wierze. Natomiast w wielu przypadkach tak się nie dzieje. Najważniejsze, by stanąć w prawdzie, nie mieć przed sobą tematów tabu i nie udzielać takich odpowiedzi, które miałyby zrobić tylko dobre wrażenie na słuchającym. 

Olgierd: Trzeba zdejmować maski i różowe okulary, które zakładamy sami sobie i tej drugiej osobie. Dobrze jest poznać się jak najlepiej. 

Anna: I pokazać sobie swoje dobre i słabe strony, także to, czego sami nie akceptujemy. Tego wymaga po prostu uczciwość.

Wspomnieliście o kursach przedmałżeńskich, które są szansą na dobre przygotowanie się do ślubu, dobre poznanie siebie nawzajem. O co najczęściej pytają Was jako małżonków młodzi ludzie przed ślubem? Jakie są ich największe obawy przed wejściem w małżeństwo? 

Olgierd: Pierwszą z głównych obaw jest obawa właśnie przed decyzją na całe życie. Widzimy też, że współczesny świat nie ułatwia nam takich rozstrzygnięć. Bardzo rzadko podpisujemy umowę na jakiś dłuższy czas. Lubimy krótkotrwałe zobowiązania, by móc później z nich łatwo zrezygnować. Taka jest po prostu mentalność młodego pokolenia, która rzeczywiście utrudnia podjęcie decyzji. Łatwiej jest się rozejść, niż podjąć decyzję o czymś, co zobowiązuje. Młodzi boją się zobowiązań na całe życie. Tym bardziej, że statystyki wyglądają nieubłaganie – 50 proc. rozwodów wśród małżeństw w wielkich miastach. Zdarza się, że rozpady małżeństwa występują w rodzinach tych młodych osób, które obserwują, jakie przykre konsekwencje idą za rozwodem, widzą ogrom nieszczęścia z tym związany.

Anna: Zdarza się też, że te małżeństwa, które trwają, mogą stać się właściwie antyprzykładami. Wprawdzie żyją razem, może jeszcze się nie pozabijali się, ale miłości między nimi nie widać. A młodzi są doskonałymi obserwatorami i widzą to wszystko i to naprawdę nie pomaga.

Przypominają mi się takie badania, kiedy gimnazjalistom, trudnym nastolatkom, zadano pytanie, jakie są ich marzenia, czego by pragnęli, o czym myślą. Wśród odpowiedzi na pierwszym miejscu było to, aby założyć rodzinę i kogoś pokochać. W nas to pragnienie jest! I całe szczęście. Jednak życie pokazuje potem, że rodzina i małżeństwo to nie jest łatwe przedsięwzięcie. W te rozważania poszłabym jeszcze głębiej, patrząc na wychowanie. Obserwujemy, jak młode pary wychowują swoje dzieci, kiedy wydaje się, że chcą pomóc, a właściwie wyręczają i robią wiele rzeczy za dziecko. Potem okazuje się, że w małżeństwo wchodzą osoby, które są kompletnie niezaradne życiowo, które nie potrafią sobie poradzić z zupełnie prozaicznymi rzeczami, np. nie umieją ugotować, bo ktoś całe życie robił to za nich. I to jest prawdziwy dramat. Jeśli się zdarzy, że jedna osoba w związku taka jest, to ta druga osobą ją nauczy, wesprze i pociągnie w górę. Jednak, gdy jest sytuacja, że dwie osoby są takie niesamodzielne, to wtedy mamy naprawdę ciężki przypadek.

Olgierd: Drugą główną obawą, z którą się spotykamy, jest obawa o wolność, którą można utracić, wchodząc z kimś w relacje. Chodzi o strach przed odebraniem życiowej przestrzeni, którą się ma żyjąc samemu. Wszystko nam wkoło mówi, że możemy wszystko osiągnąć, że można mieć wszystko, że stać nas na wszystko – to mówi nam współczesny świat. I właśnie dlatego w głowach młodych ludzi pojawia się obawa “ile ja stracę na małżeństwie, ile będę miał mniej, na ile będę mógł pozwolić sobie na swoje hobby, rozwijanie pasji, robić to, co chcę”.

Taka rozbudzona hedonistyczna potrzeba realizacji samego siebie jest jakąś obawą, która sprawia, że młodzi nie widzą potrzeby wchodzenia w związek małżeński. Oni widzą małżeństwa i wiedzą, że to niejako wiąże się z oddaniem wolności. Aby nie bać się tego, muszę chcieć zbudować prawdziwą relację, taką, która może mi dać głębokie szczęście, a którego żadna inna relacja mi nie da. To też wiąże się z wyrzeczeniem, z ofiarą. A młodych się do tego wyrzeczenia nie przygotowuje.

Anna: Gdzieś z pojęcia miłości małżeńskiej, zupełnie został wyrzucony aspekt ofiary. Przestała ona do definicji małżeństwa pasować. Tymczasem miłość małżeńska to miłość ofiarna – chodzi o oddanie siebie drugiej osobie. Ważne jest dawanie, ale też przyjmowanie tego wzajemnego daru, ale zawsze to się wiąże z wyrzeczeniami. Oddaję ci coś mojego, to jest dla mnie trudne, ale oddaję to.

Kiedy myśli się o małżeństwie rzeczywiście raczej mamy o nim bardziej pozytywne wyobrażenie niż “konieczność ofiary”.

Olgierd: My też, gdy się poznaliśmy, to po prostu chcieliśmy “być razem”. W ogóle nie mieliśmy takiego pomysłu, żeby razem zamieszkać – to nie był ten czas, nie to pokolenie, ani nie nasz system wartości. Najważniejsze było dla nas, żeby być razem. Dopiero potem okazało się, że to bycie razem jest niesamowicie wymagające, bardzo trudne.

W małżeństwie chodzi o coś znacznie więcej niż tylko żeby “być razem”. Chodzi o to, by przejść przez życie szczęśliwie, a dla nas wierzących – o coś jeszcze więcej, tak naprawdę chodzi o zbawienie. To jest cel, który realizuje się w małżeństwie. W związku należy liczyć się z tym, że problemów nie będzie ubywać, ale będzie ich dużo i tylko jednością, budowaniem relacji, jednością ciała można ten cel osiągnąć. Oczywiście często nie myśli się o tym w codziennym, zabieganym życiu, ale to jest nasz cel: zbawienie.

Anna: Czyli idziemy do nieba parami.

Olgierd: Dokładnie tak – parami do nieba. My mamy z Anią takie przekonanie, że w małżeństwie idziemy tam razem.

A czy Waszym zdaniem można zauważyć, że osoby, które ślubują sobie wierność do końca życia i osoby, które takich obietnic sobie nie składają, rozmawiają ze sobą w inny sposób? Jak wyglądają różnice w komunikacji w takich związkach? Czy dotyczą one tylko innego punktu odniesienia, związanego z opcją ewentualnego rozstania?

Olgierd: W tym pytaniu zawiera się już nieco odpowiedzi. Od strony technicznej nie widać żadnych różnic. Mamy wszyscy te same uszy, gardła, głowy. Religia, chrzest i inne sakramenty nam tego nie zmieniają, choć może powinny bardziej wpływać na nasze charaktery. Właściwie mamy takie wyobrażenie, że osoby, które są bliżej Pana Boga, mają też większą samoświadomość i chcą pracować nad sobą, zmieniać się dla dobra innych. Jednak te trudności komunikacyjne, które są w związkach nieformalnych, są również w związkach formalnych i tak samo w tych zawartych ze względów religijnych. Trzeba jednak przyznać, że inny jest punkt widzenia. Ta “furtka”, że w każdej chwili możemy sobie powiedzieć “do widzenia” albo “już cię nie kocham”, “zakochałem się w innej osobie” zmienia radykalnie czy diametralnie ten sposób komunikacji. A taką furtkę zostawiamy sobie, pozostając w związku bez zobowiązań.

Anna: Jeżeli świadomie zawieramy to małżeństwo sakramentalne, na serio traktujemy przysięgę małżeńską, że “nie opuszczę cię aż do śmierci” i obie strony to w ten sposób postrzegają, to nie ma tutaj absolutnie nawet szczelinki na rozstanie się, bo się “nie dogadujemy”. Jestem z tobą i ty jesteś ze mną na dobre i złe, my po prostu musimy dojść do porozumienia. Nie mamy innego wyjścia, nie ma odwrotu. Jesteśmy na siebie skazani. 

Brzmi jak wyrok…

Anna: Brzmi jak wyrok, ale to jest też rękojmia. Niesamowite poczucie bezpieczeństwa daje ta świadomość, że cokolwiek się stanie, będziemy razem, jesteśmy wartością dla siebie wzajemnie. Dla mnie takie poczucie bezpieczeństwa daje właśnie małżeństwo sakramentalne, oczywiście o ile poważnie podchodzimy do tego, że jest to dla nas prawdziwa wartość, że Chrystus stoi na straży tej miłości, że On pomoże nam przez te trudności, które mamy, przejść.

Olgierd: Pismo Święte mówi “Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”. To jest dewiza, którą możemy przyjąć w związku opartym na sakramencie małżeństwa, zwłaszcza jeśli napotkamy te trudności, które mogą wychodzić – a będą wychodzić – ze względu na różnice między nami. Ks. Stanisław Orzechowski powiedział kiedyś, że od strony fizycznej każda kobieta pasuje do każdego mężczyzny, a od strony psychicznej – żadna do żadnego. To oczywiście można rozszerzyć, bo nie chodzi tylko o sferę stronę psychiczną, ale każdą inną, o której mówiliśmy. Te trudności wynikające z różnic są wpisane we wspólne życie małżeńskie, ale jeżeli mamy przeświadczenie, że Ktoś nas w tym wspomaga, uzdalnia nas do większej miłości, to widzimy, że jedynym rozwiązaniem, by wyjść z jakiegoś impasu, konfliktu jest pójść do przodu, znaleźć jakąś nić porozumienia, zmienić się, podjąć wysiłek zmiany siebie.

Anna: I dodajmy, że to przeświadczenie absolutnie nie zwalnia nas właśnie z pracy nad sobą, z nieustannej refleksji. Droga do naprawy naszego związku – jeśli pojawiają się sytuacje trudne – zawsze wiedzie przeze mnie. To nie jest tak, że zmieni się tę drugą osobę, przestawi na inne tory i już wszystko będzie grało. Droga do naprawy związku wiedzie zawsze przez autorefleksję, by być czytelnym dla tej drugiej strony, żeby mieć pełnię wiedzy o tym co przeżywamy, co nam się podoba, co nie, czym żyjemy, co jest dla nas ważne.

Niemniej statystyki o rozwodach nie pozostawiają wątpliwości – wiele osób decyduje się na rozwód, nie chcąc podejmować walki za wszelką cenę. Co więcej, okazuje się że więcej stresu przysparza ludziom ta pierwsza decyzja, o ślubie, niż później decyzja o rozwodzie – niejako normą staje się właśnie zostawienie sobie na wszelki wypadek wspomnianej “furtki”: jeśli nam się nie uda, spróbujemy z kimś innym. Czy nowy związek może okazać się remedium na trudności?

Anna: To zawsze jest szukanie poza sobą. Nie zaglądanie i zaczynanie jakiejś tam refleksji od siebie, tylko przekonanie, że w końcu znajdzie się kogoś, kto będzie idealnie do mnie pasował. To jest złudne, ponieważ takiej osoby po prostu nie ma.

Do tych wniosków o rozwodach dodałabym jeszcze jeden, dla mnie zupełnie wstrząsający. Są badania, które mówią, że większym stresem dla dzieci jest rozwód, aniżeli śmierć rodziców. W momencie, kiedy w związku są już dzieci, to takie lekkie podejście “po co się męczyć, będziemy taką piękną patchworkową rodziną, wszyscy będą się przyjaźnić, będzie miło i przyjemnie” – może mieć dramatyczne konsekwencje właśnie w funkcjonowaniu dzieci. Wcale nie będzie miło i przyjemnie, to pozostanie zawsze traumatycznym doświadczeniem. My spotykamy ludzi młodych z rozbitych rodzin, bardzo poranionych, którzy potem z dużą dozą nieufności wchodzą w swój związek małżeński. Starają się, ale bagaż trudnych doświadczeń jest na tyle duży i silny, że często okazuje się być dominującym.

Jakie w takim razie są złote, uniwersalne zasady rozmawiania ze sobą dwojga ludzi, którzy są razem? Czy możecie podzielić się swoim doświadczeniem i tym, co proponuje Ruch Spotkań Małżeńskich?

Olgierd: W Spotkaniach Małżeńskich dopracowaliśmy się takich czterech zasad dobrego dialogu. Pierwsza z nich brzmi „bardziej słuchać niż mówić”. W dzisiejszym świecie cierpimy na ten brak słuchania, mało kto chce nas słuchać. Cenimy sobie serdecznie przyjaciela, który jest w stanie poświęcić nam swój czas i prawdziwie słuchać. Dziś mamy dla siebie nawzajem coraz mniej czasu i dlatego komunikacja musi się oprzeć na tej zasadzie, żeby słuchać, wysłuchać do końca, co ma do powiedzenia druga osoba. Po latach małżeństwa może się wydawać, że nauczyliśmy się drugiej osoby i już jesteśmy w stanie przewidzieć, co powie w danej chwili, jakim tonem. Jednak my złapaliśmy się wielokrotnie na tym, że kiedy naprawdę daliśmy sobie czas na wypowiedź, to wychodziło wiele niedopowiedzeń, bo okazywało się, że wcześniej urywaliśmy wątek, nie słuchaliśmy, ale od razu szukaliśmy odpowiedzi, czy nawet ataku.

Anna: Warto dodać, że trzeba dać sobie taką przestrzeń do swobodnej wypowiedzi, a to z kolei wymaga czasu, cierpliwości, empatii, ale też i aktywnego słuchania. Aktywne słuchanie to wysiłek wejścia w skórę drugiej osoby, która próbuje nam przedstawić swoje wnętrze. Jeżeli w nas będzie pragnienie, że ja naprawdę z całego serca chcę wysłuchać tej osoby, to rzeczywiście da to piękny efekt w postaci prawdziwego zrozumienia. Mówi się, że może kobiety mają większą umiejętność słuchania. Natomiast wiem, że jeśli taki wysiłek sobie zadam, to jestem w stanie nawet między wierszami odczytać to, czego Olek nie zwerbalizuje. Wtedy pojawia się między nami jedność ducha i prawdziwe porozumienie.

Nadzieję daje to, że takiego aktywnego słuchania można się nauczyć. O jakich zasadach warto jeszcze pamiętać?

Olgierd: Kolejna z zasad, o których mówimy, to pierwszeństwo rozumienia przed ocenianiem. To bywa w dzisiejszym świecie coraz trudniejsze. Cały czas jesteśmy oceniani, w mediach społecznościowych, w pracy. Rzecz nie w tym, żebyśmy tę tendencję przekładali na relację, a zwłaszcza relację małżeńską. Jeśli zaczynam oceniać – skreślam możliwość dialogu. Kiedy ktoś mi coś zarzuca, krytykuje mnie, ocenia – zaczynam się bronić, a jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak. W tym momencie zamieniamy rozmowę w kłótnię, która nie buduje, ale może rujnować całą relację. Im bardziej staram się w związku zrozumieć, co dzieje się w twojej duszy, co dzieje się w twoim sercu, tym pełniejsza jest rozmowa. I to nie chodzi tylko o bieżące sprawy, związane np. z prowadzeniem domu, codziennymi obowiązkami, ale tak naprawdę o to, na jakim jesteś etapie życia – duchowym, psychicznym, emocjonalnym. Staram się zrozumieć twój świat. Ale nie mogę go oceniać – to jest twój świat, ale staram się go zrozumieć, a to powoduje pogłębienie naszej relacji.

Anna: Kolejna zasada dialogu brzmi: “dzielenie ma pierwszeństwo przed dyskutowaniem”. Brak stosowania tej zasady boleśnie doświadczyliśmy na początku naszego wspólnego życia. Kiedy przypominam sobie nasze ostrzejsze wymiany zdań, to dzisiaj wiem, że nie przypominały one dobrze prowadzonej rozmowy. Nie wysłuchiwaliśmy się nawzajem, ale w myślach już układaliśmy sobie odpowiedzi na to, co powiedziała druga strona. Jesteśmy też przyzwyczajeni do takich dyskusji przez chociażby debaty publiczne czy polityczne. Rozmowa małżonków w żaden sposób nie powinna przypominać dyskusji. Nie chodzi o to, by używać metod manipulacji, czy szukać argumentów, by za wszelką cenę przekonać męża do mojej racji.

Olgierd: Celem dyskusji ma być zwycięstwo. Ja powinienem pokazać moc swoich argumentów, swoich racji i zakończyć ją wynikiem pozytywnym dla siebie. A wynik pozytywny dla mnie, jest wynikiem negatywnym dla ciebie. Bo albo przekonam cię do swoich racji albo pokażę ci wyższość swoich argumentów. Natomiast jeżeli zaczynamy się dzielić, jeżeli próbujemy, to wtedy jest szansa, że wygramy obydwoje – sytuacja win-win. Wtedy możemy podzielić się swoim światem, swoim punktem widzenia, spokojnie wysłuchać drugiej strony i zbudować piękną relację, opartą na dialogu. O tym mówi takie powiedzenie z naszej wspólnoty, że “w dialogu nie chodzi o rację, ale o relację”.

Trzeba też powiedzieć, że są takie sprawy, których nie rozwiążemy dialogiem, ani za rok, ani za dwa, ani za trzy, bo dotyczą one spraw na przykład zdrowia, czy spraw bliskich, finansów. Możliwe, że nie dojdziemy do jedynego, sensownego rozwiązania, a jeżeli dojdziemy, to być może kosztem jednej ze stron. Chodzi jednak nadal o to, żeby w tej trudnej sytuacji jeszcze lepiej próbować się zrozumieć, jeszcze lepiej wysłuchać, zbudować jeszcze mocniejszą relację.

Mamy już 3 zasady. Jak brzmi czwarta?

Olgierd: My z Anią tę zasadę nazywamy złotą, bo według nas może się ona sprawdzić tylko w związku opartym na wspólnych wartościach, żeby nie powiedzieć – tylko w sakramencie małżeństwa. Brzmi ona: przebaczenie mimo wszystko. Jeżeli wszystkie zasady, o których mówiliśmy, nie zadziałały albo nawet zadziałały, ale gdzieś tam jeszcze coś się tli i nie pozwala iść dalej, to po to właśnie jest ta czwarta zasada. Ona sugeruje, aby w związku nauczyć się przebaczać. To nie znaczy puścić w niepamięć, ale przebaczyć, zrobić ten krok do przodu.

Nasza historia życia pokazała nam, że ta czwarta zasada dobrego dialogu jest często łaską. Widzimy, że jest ona mocno związana z sakramentem małżeństwa – przebaczenie rzadko bierze się z nas. Jak patrzymy na nasze temperamenty, na nasze charaktery, na to, jak jesteśmy różni i nierzadko zapalczywi – to w tym wypadku to, że potrafimy przebaczać, to naprawdę jest łaska przebaczenia, łaska “z góry”. I w naszym przypadku to często nie dzieje się na dialogu, ale na naszej modlitwie małżeńskiej. Dopiero ona tak naprawdę daje przestrzeń, by móc prosić Boga o łaskę przebaczenia.

Takie cztery zasady warto stosować, żeby komunikacja była owocna: słuchanie przed mówieniem, rozumienie przed ocenianiem, dzielenie się przed dyskutowaniem i przebaczenie mimo wszystko, które powinno zamykać klamrą powyższe reguły. Z naszego małżeńskiego 31-letniego doświadczenia i 24-letniego praktykowania dialogu w Spotkaniach Małżeńskich, rzeczywiście musimy przyznać, że one się naprawdę sprawdzają.

Wywiad został przeprowadzony w ramach projektu “Małżeństwo i rodzina. Analiza SWOT dla wahających się”, dofinansowanego w konkursie Ministra Rodziny i Polityki Społecznej “Po pierwsze Rodzina” na rok 2021.